I znowu mialysmy krotka przerwe w pisaniu, ale dzisiaj zostalo nam sporo czasu do wyjscia, wiec jako wzglednie plodny reporter postanowilam przysiasc i wszystko nadrobic. Uprzedzajac pytanie, czemu wlasnie nie hulamy po centrum - czekamy na Bartka i wujka Roberta (wlasciwie bedacego rownoczesnie tata polowy naszej ekipy). Zatem - po kolei.
W sobote wyraznie odmienila sie pogoda, ale mimo to rozpoczelysmy dzien od wycieczki do muzeum (a to z takiego powodu, zeby nie zostawiac duzej ilosci przestrzeni zamknietych na nastepny tydzien, kiedy bedziemy mialy samochod i jeszcze wyzsza temperature). Mamy jeszcze do zobaczenia dwa muzea, D'Orsay i Centre Pompidou - pierwsze to krolestwo impresjonizmu, a drugie - szeroko pojetej nowoczesnosci. Biorac pod uwage moja slabosc do impresjonizmu i duza ilosc innych planow na sobote, a takze blizsze polozenie w stosunku do stacji Chatelet, wybralysmy Pompidou. Po drodze do budynku minelysmy jeszcze trylion sklepow z pieknymi butami (ja jednak wciaz uparcie szukam pary idealnej) i sklep z designerskimi gadzetami do mieszkania - warto zaznaczyc, ze takich tutaj mnostwo i zazwyczaj maja naprawde ciekawa oferte. Paryz to na pewno dobre miejsce na oryginalne zakupy, z tymze jednym z warunkow transakcji jest posiadanie okreslonej ilosci pieniedzy, ktore my wolimy spozytkowac na cos do jedzenia.
Do Pompidou weszlysmy za darmo, zaoszczedzajac kolejne 9€/os. z powodu UE (te darmowe wejsciowki to prawdziwe blogoslawienstwo dla mlodych podroznikow). Do muzeum wjechalysmy schodami ukrytymi w dziwacznych, kolorowych rurach i spedzilysmy tam zwyczajowe pare godzin, zatrzymujac sie przy wymyslniejszych ekspozycjach. Cala ta wizyta miala dosc zabawny charakter. Niunia slusznie zauwazyla, ze czasem musimy przypominac ludzi z reklamy, wpatrujacych sie w muzeum w wieszak na ubrania, ktory potem okazuje sie byc normalnym meblem, a nie - czescia wystawy. Widzialysmy sporo obrazow Picassa; poza tym wisieli tam Kandinsky, Miro, Braque, Leger, Matisse i wielu, wielu innych. Byly nawet pojedyncze dziela Dalego, Chagalla i Warhola, a takze jeden ze slynnych pisuarow Duchampa. W Pompidou maja ogromne ilosci dziel sztuki, ktore przechowuja w magazynach, bo tylko czesc z nich moze sie zmiescic na zmienianych rotacyjnie wystawach. Wlasnie dlatego nie znalazlam obrazow Fridy Kahlo i Violin d'Ingres Mana Raya (to wszyscy znaja - naga dziewczyna ze skrzypcami namalowanymi na plecach). Paatriotyczny akcent - przechodzac obok jakichs dziwacznych krzesel czy innych dzialajacych instalacji uslyszalysmy hymn Polski. Poplynelysmy za melodia az do jednej z sal mutimedialnych, gdzie puszczali kilkunastominutowy, zydowsko-polski film "Mur i wieza". Rzucilo nam sie w oczy jeszcze pare polskich nazwisk na tabliczkach, z czego wynika, ze nie jest tak zle z nasza reprezentacja w dziedzinie sztuki nowoczesnej. Dotarlysmy na koncu na punkt widokowy, skad moglysmy zobaczyc czesc miejsc, ktore juz zwiedzilysmy, a takze pare takich, ktore jeszcze przed nami; w tym migajace w oddali Sacre Coeur.
Poniewaz mamy w planach przejsc caly Paryz na piechote (i konsekwentnie to realizujemy), udalysmy sie na 18 dzielnice na swoich wymeczonych nogach. Paryskie dzielnice ida jakby po slimaczym okregu - w centrum: pierwsza, a na koncu muszli - dwudziesta. Numer oznacza nie tylko odleglosc od centrum, ale takze stopien niebezpieczenstwa, jaki grozi na danej dzielnicy. Im dalej, tym wieksza bieda oraz.. tym wiecej czarnych. Niby srodek Europy, a byly momenty, gdzie na ruchliwej ulicy tylko my mialysmy jasny kolor skory. Szlysmy tam jakies sto lat, zatrzymujac sie w McDonaldach (bynajmniej nie po jedzenie - McDonald to darmowe lazienki i WiFi, czyli istny raj dla turystow). Zauwazylysmy, ze w Paryzu funkcjonuje zjawisko tematycznych ulic. Juz wczesniej mijalysmy taka z butami, a w drodze na Montmartre widzialysmy inne - np. z fryzjerami i manicurem, gdzie murzynscy naganiacze namawiali nas na kosmetyczne przyjemnosci (smiesznie to wygladalo, bo kazdy taki salon byl po brzegi wypelniony Murzynkami - i tutaj akurat pisze bez cienia przesady). Potem skrecilysmy w ulice weselna - taka z szerokim wyborem obciachowych sukienek i jeszcze gorszych garniturow. Wybrac tu cos na wesele to musi byc udreka.
Wreszcie dotarlysmy do celu - przed nami wylonila sie bazylika Sacre Coeur, czyli potezny kosciol z bialego kamienia, polozony na malowniczym wzgorzu. Pierwszy dzien ladnej pogody zaowocowal tlumnym zgromadzeniem turystow, siedzacych i wylegujacych sie na stoku. W nieustannym scisku troche balam sie o dokumenty - co chwila ktos nas zatrzymywal, ludzie wrecz wyrywali nas sobie z rak do rak. Najpierw szarpie mnie jakis Murzyn i pyta skad jestem, a 5 sekund pozniej zawiazuje mi na rece jakies sznurki i zaczyna plesc dzielo, za ktore zazyczy sobie pewnie z 15€. Kiedy udaje mi sie wyswobodzic z jego wiezow (to troche zabawne, ze doslownie tak bylo), zatrzymuje mnie gluchoniema i macha mi przed nosem kartka, chcac podpisu i pieniedzy. Z boku krzycza do mnie Amerykanie, zebym jej nie ufala, bo to 'fake', ja nie wiem co robic, ale szczerze probuje wytlumaczyc, ze mam tylko pieniadze na powrot do domu, wtedy nadgorliwa kobieta zastepuje mi droge - i tak mogloby byc bez konca, ale udalo nam sie przebic do gory. W kazdym razie - radze byc ostroznym. Po drodze mialysmy jeszcze darmowa atrakcje pod postacia chlopca z Gwinei, ktory wspial sie na latarnie i jednoczesnie podbijal pilke, co swietnie wyszlo na zdjeciach. Co do zdjec - te z ostatnich dni powinniscie zobaczyc juz dzisiaj, a co do tych wczesniejszych, sprzed katastrofy, wciaz nie mamy pewnosci.
Spod Sacre Coeur rozciaga sie swietny widok na Paryz. Moglysmy zobaczyc z daleka rury Pompidou, ktore opuscilysmy pare godzin wczesniej. To tylko utwierdzilo nas w przekonaniu o tym, ze jestesmy - bez owijania w bawelne - hardkorowe :D Ustawilysmy sie w kolejce do bazyliki, ktora swoja droga wygladala w sloncu tak pieknie, jakby ktos ja przed chwila wyjal z bajki Disneya. W srodku palilo sie duzo swiec; zbieraja tam chyba na nowe organy, bo wszedzie stoja puszki z odpowiednimi rysunkami. Bardzo tam ladnie, wszystko wyglada jak po zabiegu renowacji, ale bardziej powalilo nas to, jak kosciol prezentuje sie z zewnatrz. Lsniaca biel i eklektyczny, trudny do uchwycenia styl chwytaja za serce i daja wrazenie wspomnianej juz basniowosci. Pamietalam z dziecinstwa, ze za bazylika jest zejscie do parku. Odpoczelysmy tam chwile, jedzac nasz ciasteczkowy prowiant i obserwujac zaczytanych Francuzow. Zeszlysmy potem na plac du Tertre, gdzie rozstawiaja sie paryscy malarze, pelno jest gwarnych restauracji i pozujacych do portretow ludzi. Mialysmy ogromne szczescie i zdazylysmy tam w sama pore - pol godziny pozniej pierwsi artysci zaczeli sie zbierac i odjezdzac ze smiesznymi wozeczkami w sina dal. Niektorzy byli naprawde utalentowani i ich prace z powodzeniem moglyby zawisnac w najwiekszych galeriach. Skrecilysmy jeszcze w strone muzeum Salvadora Dali, ale tylko w celu rozejrzenia sie, a nie - zwiedzenia. Uliczki Montmartre sa zupelnie inne od reszty brudnych miejsc na 18 dzielnicy i podobaly mi sie chyba najbardziej ze wszystkich w Paryzu. Sa waskie, pelne ciekawych stoisk, ida to w gore, to w dol; jednym slowem - sa urocze.
Przed powrotem do domu chcialysmy jeszcze zahaczyc o jedno miejsce, czyli jedna z najslynniejszych - obok amsterdamskiej - dzielnic czerwonych latarni. Zeszlysmy zatem do podnoza gory Montmartre i stanelysmy przed Moulin Rouge, znana rewia, rozslawiona jeszcze bardziej przez filmowa produkcje z Nicole Kidman. Chcialysmy wbic sie do srodka, zeby chociaz rozejrzec sie po scianach, ale nasze slodkie oczy nie zrobily na bramkarzu zadnego wrazenia. Polecil nam on zakup biletow, a ze akurat swoje 115€ zostawilam w innych spodniach, musialysmy sobie odpuscic. Uwiecznilysmy tylko wiatrak krecacy sie nad budynkiem i udalysmy sie (wzdluz szeroko wyspecjalizowanej we wszystkim, co erotyczne) ulicy w strone metra. Minelysmy jeszcze plac Pigalle, ale kasztanow tam ani sladu. :)
To byl intensywny dzien - duzo sie nachodzilysmy, ale tez sporo zwiedzilysmy. Na rozluznienie obejrzalysmy w domu disneyowska Roszpunke, na ktora mialysmy ochote przez pare dni, a to glownie z powodu przystojnego ksiecia. Plan na nastepny dzien obejmowal dla odmiany sporo chodzenia, stad nasze ogolne wyczerpanie po powrotach i brak wpisow.
Jedno jest pewne - Paryz w sloncu jest piekny!