Zgodnie z przewidywaniami, dzisiejszy dzien spedzilysmy glownie w Luwrze. Sprytnie zinterpretowalysmy chmury na swoja korzysc i zamknelysmy sie w najwiekszym muzeum swiata, zapewniajac sobie tym samym duzo atrakcji, a jednoczesnie dach nad glowa.
Warto zaczac od tego, ze nie zaplacilysmy za bilet - i to wyjatkowo nie dlatego, ze sie wlamalysmy, ale z powodu przyslugujacego nam wedle przepisow prawa. Przekopalam wczoraj Internet i na ktoryms forum znalazlam informacje, ze czlonkostwo w UE uczniow w wieku 18-26lat upowaznia do bezplatnego wstepu do wiekszosci paryskich muzeow (i innych tego typu obiektow). Oczywiscie muzea niespecjalnie sie z tym afiszuja i jezeli samemu sie o to nie wykloci, trzeba zaplacic normalna cene, w tym wypadku 10€. O dziwo - karta Euro26 na niewiele sie tu zdaje; przy kasach prosza o zwykly dowod. Wydaje mi sie, ze to dosc przydatna informacja.
W Luwrze spedzilysmy kilka dlugich godzin. Wszystko zaczelo sie pod szklana piramida stojaca na dziedzincu, ktory zwiedzilysmy juz wczoraj. Mimo calkiem szybkiego tempa i dobrej orientacji w terenie, zobaczylysmy pietra 0 i I, a na II nawet nie wdazylysmy wyjsc. Mysle jednak, ze to, co najwazniejsze, mamy zaliczone, a juz na pewno obejrzalam to, co mnie najbardziej cieszy. Bardzo podobalo mi sie na parterze, gdzie krolowala starozytnosc. Studiuje polonistyke od strony kultury, a pierwszy rok to glownie antyk, wiec mialam wrazenie, ze wiem, na co patrze i moglam troche ponudzic o tym Niuni. Zobaczylysmy kawal sztuki greckiej, rzymskiej i egipskiej, dziela Etruskow i pozniejsze - Wlochow. Juz w jednej z pierwszych sal stal Umierajacy jeniec Michala Aniola i ladna rzezba Psyche i Kupida. Potem minelysmy slynna Wenus z Milo (to pewnie ignoranckie, ale nie zrobila na mnie wrazenia - sto razy bardziej spodobala mi sie Nike z Samotraki, chociaz nie zachowala sie jej zasadnicza czesc, czyli glowa). W ogole sale pelne byly fragmentarycznie zachowanych rzezb. Wprawdzie wiekszosc miala glowy, ale nie mozna juz tego powiedziec o nosach czy konczynach. Czesto te zupelnie omijane przez turystow rzezby, upchane po bokach sali, byly lepsze niz te wystawione na srodek - i podobnie z obrazami na wyzszym pietrze. Z hiciorow widzialysmy jeszcze wielka statue Ramzesa - Sfinksa i Stelle Hammurabiego, o ktorej tluklismy przez pare lekcji historii. Na II pietrze przebieglysmy szybko przez apartamenty Napoleona i obejrzalysmy obrazy namalowane m. XIII a XIX wiekiem; glownie przez Francuzow, Wlochow i Hiszpanow. Znowu podobaly mi sie troche inne rzeczy, niz wyroznione na ulotce. Mona Lisa Leonarda da Vinci jest mala i beznadziejnie wyeksponowana (juz lepiej prezentuje sie Dama z lasiczka u naszych Czartoryskich). Oczywiscie slynny usmiech niezawodnie intryguje tlumy, wiec zaintrygowal w tym i mnie, ale wiecej czasu spedzilam przygladajac sie np. obrazom Arcimboldiego, ktory malowal ludzkie glowy ulozone z warzyw. Jako najwieksze dzielo Jacquesa-Louis Davida zostala przedstawiona Koronacja Napoleona, wiec obtoczylo ja stado Chinczykow, a po drugiej stronie korytarza wisiala Przysiega Horacjuszy, na ktora nikt nie zwracal uwagi; zaraz obok rownie olewanej Tratwy Meduzy Gericaulta. Najbardziej ucieszylam sie, ze zobaczylam Wolnosc wiodaca lud na barykady Eugène'a Delacroix'a, bo w ogole nie mialam pojecia, ze ona tam wisi. :)
Wyszlysmy z muzeum zaraz przed jego zamknieciem. Siadlysmy jeszcze przy piramidach, zeby chwile odsapnac i spotkalysmy sobowtora Misia. Chlopak mial doslownie identyczne miny i ruchy - chcialysmy to uwiecznic, ale chyba to zauwazyl i uciekl. Zaraz potem jakis maly chlopczyk ochlapal nas dosc dotkliwie woda; wszystkie znaki na niebie i ziemi byly ze soba zgodne, wiec ruszylysmy w dalsza droge - sladami slynnego dzwonnika.
Mialysmy na dzisiaj wyznaczony jeszcze jeden przystanek, Katedre Notre Dame. Ona i Katedra w Kolonii to dwa koscioly, ktore zrobily na mnie najwieksze wrazenie w zyciu. Poszlysmy na spacer wdluz Sekwany, mijajac stoiska z ciekawymi antykami (na jednym wychwycilam komiksy Disneya z lat 50!) i przeprawilysmy sie na druga strone rzeki. Minelysmy jeszcze po drodze Conciergerie, wiezienie, w ktorym siedziala Maria Antonina, a ktore bylo czynne jeszcze w XX wieku, Palais de Justice i Sainte-Chapelle. Wreszcie stanela przed nami Katedra. Dobrze pamietalam ja z dziecinstwa, ale zachwycila mnie na nowo - zarowno wymyslna, kamienna fasada i tysiacem roznych rzezb i gargulcow, jak i harmonijnym, gotyckim wnetrzem. Weronika byla rownie zachwycona. Weszlysmy na chwile do srodka, gdzie przygladalysmy sie kaplicom i witrazom. Akurat byla Msza Swieta, a mimo to w nawach bocznych plywaly tlumy glosnych ludzi strzelajacych aparatami. Tacy turysci potrafia zepsuc cala atmosfere. Robia niepotrzebny szum i przepychaja sie obok tych, ktorzy wlasnie sie modla, zapalaja swieczki i pragna swietego spokoju. Wrocimy tam jeszcze raz, na spokojnie, ale dopiero w niedziele.
Obeszlysmy jeszcze Katedre od poludnia, zeby zobaczyc fasade od lepszej strony, przeszlysmy przez most objuczony klodkami i bylysmy gotowe do powrotu. W domu czekal na nas pyszny barszcz ukrainski, ktory przygotowal nam Ruslan. Niestety nawet nie zdazylysmy sie z nim pozegnac. W ogole trzeba przyznac, ze ludzie, ktorych tu spotykamy, sa z reguly piekni i mili. Dzis rano jakis Murzyn przez 5 minut tlumaczyl nam droge do centrum z wlasnej, nieprzymuszonej woli. Z kolei pod Notre Dame spotkalysmy Polaka, punka trudniacego sie.. robieniem zwierzat z podluznych balonow. Pogadalismy troche, opowiedzial nam o Katedrze (polecil przyjsc w niedziele rano, jesli chcemy wyjsc na polnocna wieze, a jednoczesnie ominac kolejki) - ogolem byl bardzo mily. Pozwolil nam nawet zblizyc sie do swojej uroczej tchorzofretki. Co do ludzi pieknych - cytujac Weronike - mezczyzni sa tu tacy, ze 'na ich widok majty spadaja z takim hukiem, ze slychac je w Chinach' - z czym musze sie zgodzic.
Jutro mamy napiety plan, wiec idziemy juz spac. Dobranoc :)