Srode, czyli nasz pierwszy dzien w Paryzu, ktory nadawal sie do zwiedzania, przeznaczylysmy na wycieczke po pasie na zachod od stacji Chatelet. Chcemy poznawac miasto, raczej zaliczajac kolejne wycinki na mapie, niz wybierajac naraz zabytki rozsiane po roznych stronach swiata: oszczedzi nam to bezsensownego lazenia i nie bedziemy sobie dokladac zbednych kilometrow. Na pierwszy ogien poszedl wiec zachod, ktory zawiera w sobie wiekszosc slawetnego paryskiego 'must-see'.
Niestety pogoda nie jest po naszej stronie. Przezywamy lekki szok termiczny, zwiazany ze znacznym obnizeniem wysokich temperatur, ktore towarzyszyly nam przeciez na wczesniejszych etapach podrozy. Wczoraj w zwiedzaniu przeszkadzal nam ciagly deszcz, ktory po pierwsze nas przemoczyl, a po drugie - konsekwentnie psul widocznosc. Mamy nadzieje, ze nastapi poprawa, a poki co bedziemy chyba chodzic po muzeach, a spacery w plener zostawimy sobie na pozniej. Wczoraj jednak znalazlysmy w sobie spore poklady samozaparcia i przeszlysmy kawal drogi w deszczu.
Ja bylam we Francji juz dwa razy, w tym raz zwiedzilam stolice dosc porzadnie, ale mialam wtedy 8 lat, wiec teraz patrze na wszystko z nowym entuzjazmem. Z kolei dla Weroniki jest to w ogole pierwsze spotkanie z Paryzem, dlatego chcemy zobaczyc go bardzo dokladnie. Dojechalysmy RER-ami do stacji Chatelet, a stamtad wyszlysmy wprost na Kosciol sw. Eustachego. Na dobry poczatek dostalysmy sie do Luwru, zeby zobaczyc piramidy na dziedzincu. Pierwszego dnia glownie sprawdzalysmy ceny i patrzylysmy na wszystko z pewnej odleglosci, postanowilysmy bowiem, ze i tak wrocimy w wiekszosc miejsc, kiedy pogoda bedzie po temu bardziej sprzyjac. Wstep do Luwru kosztuje 10€, co nie jest wygorowana cena jak na najwieksze muzeum na swiecie, zwlaszcza, jezeli ma sie w pamieci koszty obowiazujace we Florencji. Piekny, bogato zdobiony palac robi wrazenie, podobnie jak ogromny dziedziniec, na ktorym stoja (wspomniane juz wczesniej) piramidy. Przez najwieksza z nich wchodzi sie do srodka, czego, jak dobrze pojdzie, doswiadczymy juz w najblizszych dniach. Zeby dobrze zobaczyc Luwr, potrzeba podobno wielu dni wedrowki po rozlicznych korytarzach. Zobaczymy. :)
Minelysmy luk triumfalny Carrousela, wykonany z ladnego, kolorowego marmuru i weszlysmy pod nim prosto do ogrodow Jardin des Tuileries. Po prawej stronie - mimo deszczu - funkcjonowalo wesole miasteczko. W pewnym momencie zaczelo mocniej padac i zamiast isc dalej w strone Concorde musialysmy na chwile zboczyc z trasy. Probowalysmy najpierw schowac sie w metrze, ale bez powodzenia, dlatego spedzilysmy dobre pol godziny wloczac sie po okolicznych sklepach (bylysmy jednak bardzo dzielne i nie wydalysmy ani centa). Kiedy troche sie uspokoilo, doszlysmy na Place de la Concorde, czyli najwiekszy plac w Europie, a jednoczesnie wymyslne skrzyzowanie, z ktorego rozciaga sie widok na 4 strony swiata. Z oddali zobaczylysmy jakas zlota kopule na poludniu (gdzie zaprowadzi nas ciekawosc pare godzin pozniej), ale na razie kontynuowalysmy wedrowke w linii prostej, wstepujac na rozslawione Champs-Elysees. Pierwsza czesc tej najdrozszej na swiecie ulicy otoczona jest wymyslnymi ogrodami, ktore prezentuja sie dumnie nawet mimo zlej pogody. Dlugi spacer, przerywany czasem wejsciem do jakiegos przydroznego sklepu, gdzie mozna bylo obejrzec buty za tysiace euro, zakonczyl sie przy Luku Triumfalnym. Pamietalam z dziecinstwa, ze jezeli stanie sie pod Lukiem, w oddali widac Piramide Luwru. Niestety, miejsce imponujacego widoku i pieknych zdjec zajela mgla. Nie poddalysmy sie jednak, w koncu 8 dni to kupa czasu i jezeli tylko bedziemy chcialy, wszedzie zdazymy wrocic, a Paryz ma w sobie to cos niezaleznie od warunkow atmosferycznych.
Skrecilysmy w Avenue George V, pobladzilysmy troche szukajac ponad dachami najwiekszej atrakcji miasta i stalo sie - przed nami wylonila sie Wieza Eiffla. Po drodze (troche przez przypadek) trafilysmy na tunel, w ktorym zginela Ksiezna Diana. Pod pomnikiem przedstawiajacym Plomien Wolnosci wciaz ktos sie kreci; ludzie klada tam zdjecia i kwiaty. Przeszlysmy na druga strone Sekwany, ktora mamy jeszcze nadzieje ujrzec w lepszej krasie i dotarlysmy pod Wieze. Oto ona - 320m wysokosci, symbol postepu technicznego i silnik napedowy najbardziej rozwinietej na swiecie turystyki. Sprawdzilysmy na przyszlosc ceny (wysokie, ale nie wyszlysmy na Krzywa Wieze w Pizie, wiec tutaj na pewno wyjedziemy na sam szczyt) i zrobilysmy sobie kolejne szalone zdjecia. Mamy nawet pare wspolnych fotografii, ktore zdobylysmy wykorzystujac obecnosc turystow, co chwila proszacych nas o to samo. Urzadzilysmy sobie jeszcze maly spacer wzdluz Pol Marsowych, na koncu ktorych spotkala nas mila niespodzianka. Po Paryzu wlocza sie tabuny dosc nachalnych Murzynow, objuczonych figurkami - miniaturkami Wiezy. Do tej pory skutecznie odmawialysmy, ale jeden z takich sprzedawcow (wprawdzie jasniejszego koloru skory) zaproponowal nam takowe 'for free'. Teraz u torebek dyndaja nam dosc kiczowate, metalowe wiezyczki, co czyni nas spelnionymi kobietami sukcesu :D
Przed powrotem chcialysmy jeszcze zahaczyc o Musee D'Orsay, zeby sprawdzic aktualne ceny i rozeznac sie w terenie. Po drodze skrecilysmy na chwile w strone zlotych kopul, ktore zaintrygowaly nas na Concorde. Okazalo sie, ze naleza one do Palacu Inwalidow, miejsca ufundowanego przez Ludwika XIV dla kalekich zolnierzy, gdzie spoczywa teraz sam Napoleon Bonaparte. Obeszlysmy Palac, bladzac chwile wsrod ogrodow (wyglada na to, ze w Paryzu jest sporo takich miejsc - to olbrzymi plus). Kiedy niebo przybralo barwe wegla, postanowilysmy przyspieszyc. Sprawdzilysmy jeszcze Muzeum i wrocilysmy na druga strone Sekwany, widzac z daleka Katedre Notre Dame. Powrot na Chatelet zajal nam kolejne pol godziny, ale zdazylysmy wsiasc do RER-a przed ulewa.
W domu czekala na nas mila niespodzianka pod postacia nowego goscia z Ukrainy, Ruslana, ktory ugotowal nam pyszna kolacje (i troche uratowal nam tym zycie ;d). Ruslan bije na leb na szyje wszystkich moich dotychczasowych historykow i przewodnikow i do 1 w nocy opowiada nam o Paryzu, wiec mamy opracowany szczegolowy plan zwiedzania na najblizsze pol roku. Wszystkie madre rzeczy, jakie umieszcze w tej relacji, wiemy pewnie od niego. Po tym milym wieczorze, wysuszone i najedzone poszlysmy spac, wczesniej jeszcze opisujac dojazd do Francji. Mamy juz spore opoznienie, dlatego wyjezdzamy na miasto.
Paryz jest piekny, widzimy to mimo pogody. Na obecnym etapie mozemy juz wskazac dwie podstawowe roznice w stosunku do dotychczasowo odwiedzonych przez nas krajow. Pierwsza to ogolny wstret Francuzow do angielskiego i zazwyczaj kompletna nieumiejetnosc poslugiwania sie tym jezykiem. Druga to nadzwyczaj plaski teren w zderzeniu z urozmaiconym Porto, gdzie wlasciwie caly czas pokonywalysmy spore roznice poziomow, lazac w gore i w dol.
Zobaczymy, co przyniesie dzisiaj, ale patrzac w niebo - pewnie pojdziemy do jakiegos muzeum. Do uslyszenia. :)